2021-11-07
Melanii Parczewskiej z Wodzierad „Listy Maszy do Paszy” i „Z dzienniczka gimnazjasty”

Melanii Parczewskiej z Wodzierad „Listy Maszy do Paszy”
i „Z dzienniczka gimnazjasty”

Cykl artykułów z okazji 20 lat współpracy prof. Rafała Leszczyńskiego z mediami w Konstantynowie Łódzkim (17)

<Od Redakcji: Autorka używała formy 'gimnazjasta' teraz używamy formy nowszej, która ma około 100 lat.>

 

LISTY MASZY DO PASZY (urywki)
Ach, Paszo! Gdybyś ty mnie teraz widziała wśród tego przepychu i bogactw, otoczoną służbą, która myśli i życzenia w lot odgaduje! Szalony urok mają pieniądze i tytuły. Teraz dopiero zaczynam żyć i widzę, że żyć warto, naturalnie w roli pani predsiedatielowaj guberni.
Twoja Masza

Dnia 20 listopada
Nie masz litości nad moją głową, ani na połowę pytań nie jestem w możności odpowiedzieć. Zaciekawia Cię pierwszy występ Wałodi? Gdybyś ty go była widziała wówczas i tak jak ja patrzyła na niego. Nie, to się nie da opisać! Flamandzki koloryt zaledwie byłby wystarczający do określenia całej jaskrawości obrazu, jaki wtedy miałam przed oczyma.
Otóż punkt o pierwszej, wyfrakowani, zeszli się wszyscy w sali z „prezydentem” (tak nazywają tutaj głowę miasta) na czele. Wałodia długo kazał na siebie czekać, podobno wymaga tego regulamin przyjęć, a przy tym Polaków zawsze trzeba krótko trzymać; w najlojalniejszym odezwie się jeszcze coś co przypomina kosy i konfederatkę.

Mają jednak rację ekonomiści, iż dobrobyt umoralnia człowieka. Od chwili, gdy jestem tutaj, ów patriotyzm, o którego brak posądzał mnie zawsze Borys, zaczyna się we mnie budzić. Dumna jestem z mego pochodzenia i stanowiska. W kilka dni po przyjeździe, wyszedłszy z Wałodią na miasto, formalnie potrącałam przechodniów. Z dumą carycy spoglądałam na obserwującą nas publiczność. Chciałam stąpać po głowach wszystkich i deptać istoty zwane Polakami.

Panie Polki, sztywne, cedziły słówka, jak gdyby lękały się własnych myśli, niektóre ust nawet nie otworzyły; spłoszone jak sarny, chowały się po kątach. […] Tańczyły jak przez sen, żadnych uśmiechów ni półsłówek, manekiny, nic więcej. Parzyłam je moim wzrokiem, ani jednej nie podałam dłoni. Nie wiem dlaczego, lecz przeczuwam, iż będę je nienawidzić. Patrząc na nie, przypomniałam sobie zdanie Borysa o Polkach. Utrzymywał, iż mają duszę, podczas gdy my – tylko nerwy.
Chciałam koniecznie widzieć ich taniec narodowy, lecz Wałodia zauważył, iż nie wolno nam posponować się i wcześnie opuściliśmy salon.

Wczoraj np. byliśmy proszeni na herbatę do członka sądu. Wałodia cały wieczór perorował na temat patriotyzmu i słowianofilstwa; ni mniej ni więcej nazywał siebie misjonarzem. Paradna historia!
[…] Generałostwo znów starzy nie bywają nigdzie, ona rzadko nawet wychodzi z domu, nienawidzi miejscowej ludności. Nic zabawniejszego jak jej rozmowy z Wałodią. W przeszłym tygodniu byli u nas na herbacie, tak zawzięcie politykowali z Wałodią, iż w rozmowie wybili wszystkich Polaków, a cały kraj prywiślański w perzynę zamienili.
— Zlitujcie się – przemówiłam – co się wówczas stanie z nami? Pozwólcie przynajmniej wywieźć stąd spokojnie nasze meble, kosztowności i to wszystko, cośmy tutaj zdobyli naszą zasłużoną pracą. Rozbroiłam ich tymi słowy. Wałodia ucieszony moim sprytem. Jak widzę, daleko zajdziemy oboje.

Ty nie masz pojęcia, jaki patriota robi się z Wałodi. Nienawidzi Polaków, zgrzyta zębami, gdy mówi o nich, jednym cięciem pałasza chciałby wszystkim ucinać głowy. Wojownik, rycerz, drugi Bajard! Paszo! Wierzaj mi, że w tym prywiślańskim kraju ludzie zmieniają się jak kameleony.

[…] Nie myśl, że mieszkam w odludnym, pustym jakimś zaścianku, z dala od wszystkich przyjemności i powabów życia. Polska to wyjątkowy kraj, dla nas stworzony, kraj, w którym mało kto z naszych realizuje swoje rachunki kupcom i dostawcom.
   Nazwa ‘Rosjanin’ to magiczny wyraz, na dźwięk jego roztwierają się wszystkie podwoje, wszyscy są dla nas uprzedzająco grzeczni i łaskawi. Oni m u s z ą być takimi, formalnie dziękują nam, jeśli u nich załatwiamy nasze sprawunki. Wymarzony kraj! Dwie znajome damy, pani prokuratorowa i żona pułkownika żandarmerii od kilku lat, jak tu mieszkają, nigdy jeszcze nie płaciły swoich rachunków i nikt – same mi to mówiły – nie śmie przysłać im takowych, a ubierają się kosztownie i dom prowadzą na wyższej nawet, niż my, stopie. Wyjątkowy kraj, powtarzam raz jeszcze.
   Jeżeli czasem w rozmowie z Wałodią zwrócę uwagę na tego rodzaju stosunki, poczciwina tłumaczy je słusznie przypadającą nam nagrodą za dobrobyt, oświatę i moralność, jaką wnosimy z sobą. Zdaje mi się jednak, że co do oświaty, to lampy jej kopcą troszeczkę.
[….] Trudów nauczania i uwzględniania pedagogicznych wymagań nie widać wcale, lecz podług Fiodora Fiedorowicza i tak robimy za wiele dla społeczeństwa złożonego z buntowników i opryszków. Kiedyś, w poufnej gawędzie z Wałodią, rozmarzony koszelewką, wyznał, iż nie warto pracować dla ludzi nie rozumiejących humanitarnych celów wziatoka.
   Wziatok – jak mówi Fiodor Fiedorowicz – to najdoskonalszy wyraz uczuć wiążących ludzi z sobą i zmuszających ich do wspólności myśli, celów i zadań społecznych, a Polacy w swoim obskurantyzmie […] ochrzcili wziatok brzydkim i trywialnym mianem ‘łapówki’. Niewdzięcznikami nazywa wszystkich Polaków.

Dnia 8 lipca
Rozgniewana i oburzona nad wszelki wyraz piszę dzisiejszy list do Ciebie. Szalona obelga spotkała mnie, Ciebie i wszystkich nas z ust nikczemnego skazańca.
   Otóż kobieca ciekawość zawiodła mnie wczoraj na salę sądową. Chciałam widzieć pełne posiedzenie, tym więcej, iż prezydował sam predsiedatiel. Zabawny widok sprawiają sędziowie, z których mniej więcej każdego fizjonomia zdradza, iż myślami gonią bardzo daleko. Więcej aniżeli oni podobały mi się wysokie aksamitne fotele, wyborne i jakby stworzone do drzemki. Na boku stał przy małym stoliczku adwokat, oskarżony w otoczeniu żołnierzy siedział na ławie.
   Adwokat z całą gorącością przekonań bronił chłopa obwinionego o zabicie strażnika […] Po odczytaniu wyroku chłop, wysoki, barczysty, z płową głową i siwymi oczyma, w których na przemiany łzy i dzikie błyski gniewu świeciły, plunął w twarz sędziom. Nie! Trudno opisać scenę, jaka powstała w owej chwili. Wszyscy stracili głowę, a chłop, uniesiony rozpaczą, krzyczał na cały głos. Nie mając nic do stracenia, dał folgę wzburzonym uczuciom. Na razie, prócz krzyku, nic nie rozumiałam, dopiero Fiodor Fiodorowicz, który był ze mną, wytłumaczył wszystko. Niegodziwiec nazwał nas gałganami, łotrami, wyrzucał sądom, iż wypuszczają złodziejów i rozbójników, a uczciwych ludzi gnębią i zabijają, „ale inaczej być nie może – zakończył swoją przemowę – bo u was same łotry, w waszym kraju każda kobieta jest nierządnicą (podobno użył bardziej malowniczego terminu), a każdy mężczyzna złodziejem”. Straszne, ohydne słowa. Paszo! Skamieniałam z bólu i oburzenia. Więc po stu latach cywilizatorskiej myśli w prywiślańskim kraju Rosja sobie zjednała takie uznanie i sympatię, iż nawet chłop, ów polski chłop, wyzwolony – jak Wałodia mówi – z więzów niewoli przez nią, nazywa nas łotrami i złodziejami. Skandal!
   Aresztanta o mało żołnierze nie roztargali, z taką energią zajęli się nim naprędce. Podwoją mu karę. Również aresztowano jego żonę, lecz owych słów, rzuconych nam w twarz publicznie, już nic nie cofnie. Płonęłam z oburzenia i wstydu. Więc gdzież nasza potęga i nasza władza, kiedy nie możemy zmusić chłopa do szanowania nas?!

Po kolacji rozpoczęła się gra dość hazardowa. Nasi mieli szalone szczęście. Wałodia z jakie tysiąc rubli przywiózł do domu. Dziwna rzecz, jak ci Polacy źle i nieumiejętnie grają; wyobraź sobie, przegrywali wszyscy jak z urzędu, jeden za drugim. Wypadkiem któremuś z nich dopisała karta i wygrał od komisarza włościańskiego, co tego ostatniego znów w taki zły wprawiło humor, że wszyscy inni Polacy, prawdopodobnie przez poczucie gościnności, chcąc ułagodzić kniazia lub też ze strachu przegrywali w dziwnie śmieszny, nieumiejętny sposób.
   Wiejskie towarzystwo polskie, a raczej panowie, bo ci byli na polowaniu, zrobili na mnie to samo, co i miejscy, wrażenie: sztywni i nudni; widocznie krępuje ich nasze towarzystwo.

[…] Wieczorem byliśmy już w teatrze, przedstawiano polską operę „Halkę” (Wałodię oburzają polskie teatry). Zachwycona jestem muzyką. Z rozpoczęciem widowiska oczekiwano na nas… Jakie to miłe uczucie być zawsze pierwszą! Za naszym wejściem oczy wszystkich tonęły w naszej loży. Wałodia zdrzemnął się już podczas pierwszego aktu. Libretta nie rozumiałam ani słowa, ale mniejsza o nie […]

My tu nie lękamy się nikogo. Wałodia jest wszechmocnym panem, jak chce i o czym chce pisze raporty, podpisuje niechętnym dymisje, ulubieńców obdarza orderami, zbiera pieniądze, podczas gdy ja wyrzucam je na wszystkie strony. Słowem nie dziwię się wcale, że wszystkim prawowiernym ruskim krew ścina się w żyłach na samą myśl utraty prywiślańskiego kraju. Ja sama tak się już zżyłam z tutejszymi urządzeniami i warunkami życia, że do ostatniej kropli krwi broniłabym praw naszych.
Melania Parczewska


Z DZIENNICZKA GIMNAZJASTY
10 września 1892
Żegnając się ze mną, kazałaś rodzaj dzienniczka spisywać dla Ciebie, Mamusiu moja! Trudno to bardzo uskutecznić. Wiesz dobrze, że nam nie wolno pisać po polsku i że gdyby ten mój dzienniczek odnalazł ktoś z ruskich, wypędziliby mnie z gimnazjum, jak nic. Tylko całe szczęście, że im oni więcej nam dokuczają, tym my więcej mamy sprytu i chęci do czytania i pisania po naszemu. Z tym wszystkim dzienniczek jest dla mnie trudną sprawą […]
20 września
Ani słówka nie wolno w klasie przemówić po polsku, niech nas tylko posłyszy pedel (*1) Moskal albo pomocnik gospodarza klasy, także Moskal, zaraz pakują do kozy. Jacy oni głupi! Gdyby nam nie zabraniali, niejeden z nas nie cieszyłby się tak tą godziną, w której przemówi swoim językiem.
30 października
Strach pomyśleć, mamusiu, jak nas męczą lekcjami, ale to już mniejsza, tylko ta niewola! Wieczorami nawet siedzimy sobie przy lekcji, a tu bęc! Drzwi się otwierają i wpada pedel z ruskim od historii, bo on gospodarz naszej klasy, i dalejże po całym pokoju węszą, latają, przewracają (*2) gałgany i stare rupiecie, kufry, książki. Na piec nawet włażą i szukają, czy nie ma polskich książek lub kajetów. Prawda, Mamusiu, że to brzydko, gdy taki profesor jak ulicznik zagląda w każdą dziurę? Gdyby on mógł zajrzeć w nasze serca i głowy! Przez cały ten czas, co on latał po pokoju, w myśli powtarzałem sobie bardzo ładny wiersz, którego nauczył mnie Józio. Może Mamusia go zna? „Święta miłości kochanej ojczyzny” (*3).
25 listopada
Profesor powiedział, że ja głupi „durak”, tak jak i wszyscy Polacy. Prawda, że on nas obraził? Józio utrzymuje, że na złość powinniśmy się uczyć coraz lepiej, aby pokazać, kto z nas większy durak: czy on, czy my.
12 grudnia
Moja Mamusiu! Kilka dni nie pisałem wcale; wielkie nieszczęście. Józia wpakowali do kozy. Na lekcji geografii Rusek spytał go, gdzie leży Warszawa. Naturalnie odpowiedział: „w Polsce”. Za to na całe dwadzieścia cztery godziny o chlebie i wodzie zamknęli go do kozy. Okropność!
14 grudnia
W czasie pauzy zajrzałem przez okienko do kozy, takie malutkie, jak u nas na wsi w chlewiku. – Józiu – wołałem na niego – czy ty płaczesz? – Wstydź się, kto słyszał płakać, uczę pluskwy, których tu stada, historii rosyjskiej – odpowiedział. On taki figlarz nawet w smutku.
Melania Parczewska

..................
(*1) Pedel – woźny w szkole lub na wyższej uczelni.
(*2) Rewizje w mieszkaniach uczniów w poszukiwaniu zakazanych książek i rękopisów były regułą na obszarze zaboru rosyjskiego.
(*3) Początek wiersza Ignacego Krasickiego.
Zdjęcie (źródło): http://www.infokalisz.internetdsl.pl/biograf/parczewm.htm

<Oba teksty publikowano drukiem: „Ex Libris 43bis” (nr 246, czerwiec 2016) – samoistny miesięcznik oraz jako dodatek do miesięcznika „Wiadomości - 43bis” (nr 645/646, 31 maja / 13 czerwca 2016)>